W tej opowieści jest kilka zaskoczeń. Pierwsze: Jakub Chmielniak. Bardzo rozsądny facet tworzy zwariowaną odzież. Ale przecież bez umiejętności trzeźwego osądu, dzięki samej tylko fantazji, nie można liczyć na sukces. Do tego na taką skalę.

Drugie zaskoczenie: Jakub jest bardzo młody. Uruchomił swój biznes cztery lata temu, a jego marka Mr. Gugu & Miss Go – mimo wyjątkowej konkurencji w branży – jest niemal od początku istnienia kupowana na całym świecie. Obroty w Polsce wynoszą zaledwie kilka procent całkowitych. Kolejne zaskoczenia? To wzory kolekcji ubrań i akcesoriów – w towarzystwie Mr. Gugu & Miss Go nikt nie ma prawa się nudzić. Są jaskrawe, wypełnione oryginalnymi nadrukami, burzące odzieżowe kody. Jakub wymienia najbardziej popularne serie wzorów: galaktyki, hamburgery, pandy, kolorowe koty. Są też np. motywy ze słynnych dzieł sztuki i nawiązujące do ikon popkultury. Do tej pory powstało ok. 700 grafik przełożonych na kilkadziesiąt różnych form.

Tworzę firmę „na długie trwanie”

Styl Gugu uderza w wysokie tony. Według deklaracji jego twórcy kreuje „człowieka Nowej Ery”. W tym przekazie jest jednak mrugnięcie okiem, dowcip, dobra zabawa. – Eksploatujemy rozmaite estetyki, ale generalnie chodzi nam właśnie o wywołanie uśmiechu, o pozytywny odbiór. Chcemy wyzwalać emocje i być kochani. Jednocześnie unikamy kontrowersji w jakimś mocnym sensie. Nie jest potrzebna na co dzień, a może zaszkodzić. Zostawmy Bogu co boskie, a cesarzowi co cesarskie – stwierdza Jakub.

Jego marka znajduje fanów i klientów z różnych kręgów kulturowych i religijnych. To przede wszystkim nastolatki i młodzi dorośli, przy czym za granicą jest nieco więcej niż w Polsce starszych klientów, po 20. roku życia. – Dla tych mniej odważnych, którym podoba się nasz styl, mamy ofertę z ograniczoną liczbą kolorów – mówi Jakub.

Sprzedaż odbywa się przede wszystkim online, ale są też stacjonarne sklepy – wizytówki firmy. Jeden w Warszawie i dwa franczyzowe w Omanie i Santiago de Chile. Były też pop-upy w Londynie, Berlinie i Paryżu – takie „sklepy na chwilę”, które zamyka się po wyprzedaży zaprojektowanej specjalnie kolekcji. Zaspokajają potrzeby klientów związane z oryginalnością produktu. 

Od początku wiedział, że jego firma nie może być lokalna. Niektórzy planują: „Zaczniemy w Polsce, a potem…”. Nie! Po co jest Unia, internet?

Twórca marki wspomina swe początkowe obawy. Startując, nie miał pojęcia o modzie i branży odzieżowej, ba, nie znał żadnego przedsiębiorcy, na którym mógłby się wzorować i prosić o radę. Zastanawiał się też, czy tak wyraziste produkty nie okażą się jedynie doraźnym przedmiotem pożądania, na jeden–dwa sezony, czy uda im się na stałe wpisać w krajobraz i czy zapewnią stabilność firmie. Obawy szybko się rozwiały. A Jakub po prostu zawziął się i nie odpuszcza do dziś. Odkrył też, że rozwijanie firmy w ogóle go nie męczy, a przeciwnie, nakręca. – Nie wiem, gdzie będę za 10 dni, ale myślę o tym, gdzie znajdę się za 10 lat. Nie spełniam tymczasowo swoich potrzeb materialnych, tylko tworzę firmę „na długie trwanie”. Zatrudniam 80 osób i pracuję razem z nimi – mówi, dodając, że cała produkcja i pozyskiwanie materiałów odbywają się w Polsce.

Żaden wzór nie będzie zastosowany bez jego akceptacji. Dawniej niektóre nawet projektował. Dziś skupia się na określaniu kierunków i usprawnianiu organizacji. Dużo podróżuje. Często jest w krajach azjatyckich, gdzie możliwości sprzedaży są ogromne. – Osobiście wolę ubrania monochromatyczne, ale po lotniskach w Azji śmigałem ostatnio w naszej bluzie z kapturem – opowiada. Nie chce mówić o dochodach.


Sprzedaż reguluję jak rwącą rzekę

Niedawno wypuścił kolekcję butów z nadrukami. – Żaden z dużych graczy, ani Nike, ani Adidas, nie ma butów zadrukowanych w takim stopniu jak my. Pracowaliśmy nad tą technologią ponad rok – mówi. Rośnie też wybór akcesoriów, np. plecaków czy obudów na komórki. Jest kolekcja dziecięca. Za chwilę zadebiutuje marka sportowa. Od pewnego czasu działa platforma online dla artystów – Live Heroes. Skupia ich ponad tysiąc. Zaprojektowali dotąd ok. 150 tys. autorskich wzorów. Od sprzedaży jednego mają 20 proc. Rekordziści wyciągają do 2 tys. euro miesięcznie. W planach firmy jest również kolekcja mebli.

Jakub zżyma się, gdy słyszy o efekcie kuli śniegowej. – Nic się nie dzieje za nas. Muszę mieć odpowiednie, wciąż nowe wzory, odpowiednio podchodzić do zmieniającego się rynku, być w odpowiednich miejscach.

Większa część marketingu odbywa się w internecie, ale Jakub stara się, by jego firma uczestniczyła w wydarzeniach kulturalnych poza nim, tak żeby być zawsze blisko swych fanów, nie tylko na ekranach ich smartfonów. – Widzimy, jak młodsi od nas ekscytują się naszymi pomysłami. Ale można łatwo odurzyć się własnym sukcesem i obudzić w sytuacji, gdy sprzedaż spadła o 90 proc. Sukces trzeba regulować jak rwącą rzekę.


Słucham siebie i innych

Jakub, jak już to zostało powiedziane, zawziął się i skupił na swoim przedsięwzięciu, jednak nie znaczy to, że odseparował się od otoczenia. Podkreśla, że trzeba umieć słuchać siebie i postawić na swoim, ale wokół są ludzie i też mogą otworzyć ci oczy. Jest wdzięczny kolegom. Zachęcali go do ryzyka. A od przypadkowych osób kilka razy usłyszał „proste zdania, wydawać by się mogło, nieprzystające do rynku, które były jednak jak objawienie, do szybkiej implementacji, z korzyścią dla dalszych losów firmy”. Docenia rady najbliższych. – Nie zajmują się biznesem, nie kierują matematycznymi zasadami, ale mają celne sugestie – mówi.

Zdobywaniu doświadczenia sprzyjał klimat rodzinnego miasta. Kiedyś w Bielsku-Białej prosperował przemysł włókienniczy. Teraz Jakub założył tu swoją firmę. – To solidna baza – podkreśla. Ważnym etapem były studia w Krakowie. Chłonął wydarzenia kulturalne, rozmowy, słynne miejsca. To rozbuchało jego artystyczną wyobraźnię. – Od początku wiedziałem, że moja firma nie może być lokalna. Niektórzy planują: „Zaczniemy w Polsce, a potem…”. Nie! Po co jest Unia, internet? Trzeba myśleć i działać globalnie, bo mamy takie możliwości już na starcie.

Zaszczepia to młodszym. Czasem zapraszany jest na spotkania z nimi. – Opowiadam, że sukces to nie odległa perspektywa i harówa, a biznesmen to nie ktoś starszy, a do tego obcy w sensie estetycznym, z innego świata. W Stanach Zjednoczonych jest mnóstwo ludzi przed trzydziestką, którzy mają już rozkręcone biznesy – mówi. On sam „uprzedził życie, zanim ciężką pięścią zapukało do jego drzwi”. Studiów nie skończył, ale docenia studiowanie.

Do odpoczynku nie potrzebuje specjalnych okazji czy udogodnień. Owszem, lubi podróże. – Odpoczynek jest wtedy, gdy dobrze mi idzie – kwituje. Żyje szybko. W rok osiąga tyle, ile innym na to samo potrzeba kilku lat. – Ćwiczę wytrzymałość. Tak jak sportowiec przesuwa granice rekordów, tak ja uczę się panować nad stresem i zmęczeniem – wyjaśnia. Dzięki temu jest czujny i może kontrolować rwący strumień możliwości, którego źródło sam stworzył – Mr. Gugu & Miss Go.

Artykuł w oryginale ukazał się w My Company Polska