Zaczynałem coraz lepiej czuć ten biznes ciuchowy. Spływały zamówienia, organizowałem wszystko: logistykę, łańcuch dostaw, pakowanie paczek, obsługę klienta, marketing, projektowanie sklepu, projektowanie wzorów, strategię, księgowość… Moja mała firemka rozpędzała się, a ja zacząłem widzieć, że to jest to. Miałem wtedy przez krótki okres czasu jedną stażystkę, ale poza tym nic. Byłem sam. Mój podwykonawca sprawdzał się jeszcze wtedy całkiem nieźle, detal przynosił  rosnący przychód. Gdzieś końcem czerwca odkryłem, że jest coś takiego jak targi, więc zacząłem rozsyłać maile w trybie hurtowym – i jakoś udało mi się dostać na Premium Berlin. To topowa w skali Europy impreza, ale ja o tym wtedy nie wiedziałem. Zapakowałem w Doblo ciuchy, rollup i jakieś stojaki z Ikei i pojechałem. W Berlinie byłem wcześniej, ale tylko jako student. Teraz zobaczyłem wielki świat, setki marek, buyerów, stylistów, fotografów. Wróciłem z kilkunastoma kontaktami i kiloma zamówieniami. 30 lipca 2012 roku o 18:32 Marcela z zoot.cz, dużego czeskiego multibrandu, wysłała mi pierwsze w moim życiu zamówienie hurtowe. 700 sztuk ubrań, 12000 EUR, nigdy w życiu nie słyszałem o takich pieniądzach. Miesiąc później wpadł Peek & Cloppenburg, tym razem 2000 sztuk. Za większość mi do dzisiaj nie zapłacili 🙂 Pojawił się Tajwan, niemieckie butiki, a wreszcie Rad i Fab, dwa duże sklepy internetowe, które pozwoliły mi się rozkręcić na dobre. 

zoot Marcela email
E-mail od pierwszego dużego klienta

Lato było upalne: zdecydowałem, że czas na wyprowadzkę od rodziców. Wynająłem mieszkanie, 4 pokoje plus kuchnia. W jednym spałem, w jednym miałem biuro, w jednym było biuro moich pierwszych pracowników, w jednym był magazyn. Kolejne pół roku de facto nie wychodziłem z pracy. We wrześniu zamówiłem pierwsze maszyny, na szczęście linia produkcyjna nie była taka droga. Moi przyjaciele powtarzali mi wtedy, że własność środków produkcji jest bardzo istotna. Dostawcy mieli mi te maszyny dostarczyć na przełomie października i listopada. Wynająłem pierwszą magazyno-produkcję (skrajnie odrapana dziura). Zamówień z tygodnia na tydzień było coraz więcej, ale wtedy pojawił się problem. Mój podwykonawca przestał realizować moje zlecenia. Tak po prostu, schluss. W sumie gdyby nie te bajania o środkach produkcji, to mogłoby tego wszystkiego już nie być. Zbliżał się sezon wakacyjny, sklepy cisnęły, uczyliśmy się w ekspresowym tempie całego procesu technologicznego, już w połowie listopada były dwie zmiany (Jakub, narybek tamtej rekrutacji, jest dziś kierownikiem drukarni). Na szczęście z szyciem było wszystko super.

Ze szwalniami miałem różne przejścia. Mały zakładzik na osiedlu od którego zaczynałem robił mi straszne problemy. Raz zamówiłem kilkadziesiąt t-shirtów na bazie sampla z Zary, to pani zrobiła rozmiarówkę na bazie koszulki męża i musiała potem wszystko przeszywać na nowo. Nie wytrzymałem z nią długo. Wtedy poznałem Dorotę, która miała swój zakład i bardzo mi w tym okresie pomogła. Przez kolejne 3 lata była kierowniczką mojej szwalni, najpierw trzymała “moje” krawcowe u siebie, potem w pierwszym poważnym zakładzie na Komorowickiej w Bielsku. W pół roku zrobiliśmy skok od zera do 15 krawcowych. Większość z pań pracuje u mnie do dzisiaj. Wiem, że wiele z nich to przeczyta, więc napiszę drukowanymi literami: DZIĘKUJĘ ZA TE SETKI TYSIĘCY USZYTYCH BLUZ 🙂 Dorota potem wróciła na swoje, zresztą do dzisiaj ma swój zakład, ale jej rola w pierwszych latach istnienia firmy była bardzo ważna. 

make me sexy
Jedne z pierwszych projektów

Przetrwaliśmy zimę. W styczniu wynająłem 700m2 hali. Pamiętam jak przerażający był wtedy dla mnie czynsz: 10000 zł netto miesięcznie plus media. Nie wiedziałem przecież, czy te zamówienia zaraz się nie skończą. Na szczęście nie skończyły się, a ciągły dopływ kasy pozwalał mi szybko budować zespół, procedury i pogłębiać know how. W połowie 2013 roku firma liczyła już około 40 osób, do końca 2013 zrobiliśmy 7-krotny wzrost względem roku poprzedniego. Po drodze dołączył do zespołu również Darek, bardzo ważna postać dla oceny tych wszystkich intensywnych i szalonych lat. Pomógł mi, kiedy wszystko było jeszcze nowe. Potem pomagał mi trzymać całą organizację we właściwym torze. Współpracowaliśmy do końca 2016 roku, a od tego roku prowadzimy wspólnie wydawnictwo. 

Myślę że kluczowe dla sukcesu Lethe w tych latach budowy fundamentu do dalszego rozwoju było to, że kiedy cała firma zaczęła rosnąć i pojawiły się duże (serio duże) pieniądze, to jakże często pojawiająca się wtedy sodówa nie uderzyła mi do głowy. Miałem 25 lat, siedmiocyfrowe obroty, miałem wszelkie powody do tego, żeby zacząć szaleć. Mogłem zmarnować tę szansę i iść w dziewczyny i szybkie samochody. Ale nie zmarnowałem – i w sumie pod tym kątem jest u mnie dość stabilnie. Może to kwestia charakteru, może ambicji, a może po prostu tego, że sukces osiągnięty w roku 2013, mierzony wyznaczonym sobie jeszcze w Krakowie celem ogólnym nie wydawał się zbyt wielki. Skoro zatem wszystko jest tylko szczeblem na drabinie dochodzenia do celu, to nie ma czasu na świętowanie. I chyba do dzisiaj nie uznałem, że czas na jakiś większy bal. Może jak zrobię swój pierwszy “exit”, pożyjemy zobaczymy.

Drugą ważną rzeczą, której nie sposób przecenić, są osoby, które dołączyły wtedy do Lethe, a które są ze mną do dzisiaj. Nie chodzi tylko o Jakuba, kierownika produkcji, czy Pawła, brand managera Carpatree – to również cała rzesza krawcowych i krojczych, kobiet które szyją te wszystkie ciuchy, bez których Lethe po prostu nie mogłoby istnieć. Również wiele osób, z którymi po drodze moje drogi się rozeszły: Ula, Anna, Gabriela, Aneta, Sebastian, Adrian – każdy, kto kiedyś był członkiem tej organizacji dodał od siebie nawet tę najmniejszą cegiełkę, dzięki której urośliśmy do obecnych rozmiarów. Także wspomniany Darek; mimo że nie jest dzisiaj moim wspólnikiem i nasze drogi się rozeszły, a z powodów charakterologicznych nasza współpraca układała się rozmaicie, to właśnie liczne spory nauczyły mnie lepiej liczyć, analizować i decydować. Także dzisiaj, choć firma liczy 150 osób, z czego wiele to stanowiska “niższego” szczebla, to właśnie suma tych wszystkich rąk i głów sprawia, że idziemy do przodu i się rozwijamy.

Koniec części drugiej. W części trzeciej przeczytacie o latach 2014-2015: wyjeździe do Warszawy, pierwszym kryzysie, małym wzroście, chimerycznej sprzedaży – ale też o decyzjach, które zadecydowały o tym, że po krótkich turbulencjach wróciliśmy na ścieżkę wzrostu.